wtorek, 31 grudnia 2013

pornografia z męskiej perspektywy

Czytając ,,Paradoks Macho” J. Katza natknęłam się na rozdział dotyczący pornografii. I to pornografii przedstawionej z nieco odmiennej perspektywy, niż dotychczas zdarzało mi się słyszeć tudzież czytać. Otóż Jackson Katz - działacz równościowy - przedstawia zupełnie rzadką tezę na temat pornografii widzianej oczami mężczyzn. W pornografii widzi Katz przede wszystkim mechanizm legitymizujący przemoc seksualną skierowaną wobec kobiet, ale też wobec mężczyzn. Ku lepszemu zobrazowaniu mechanizmu przemocy seksualnej skierowanej wobec mężczyzn posługuje się kilkoma pytaniami. Dwa z nich to: 1. Jaki wpływ ma korzystanie z pornografii przez heteroseksualnych mężczyzn nie tylko na percepcję kobiet jak również na postrzeganie własnej seksualności i męskości? 2. Jak kontakt z pornografią wpływa na kształtowanie się w młodych chłopcach wyobrażeń na temat seksu? Przytaczanie odpowiedzi Katza na te pytania nie jest konieczne. Myślę, że przy nawet wstępnej analizie zdjęć pornograficznych czy filmu porno nasuwają się odpowiedzi na te pytania. Wystarczy spojrzeć jak jest skonstruowany stereotypowy mężczyzna grający w porno (dobrze zbudowany z ukształtowanymi mięśniami sugerujące siłę), jakimi atrybutami się posługuje (długi i duży penis w stanie permanentnego wzwodu) i jaką rolę odgrywa (podniecony widokiem każdej kobiety, przy tym niezważający na to, czy sprawia on kobiecie w wyniku penetracji – bo o to zazwyczaj w heteroseksualnym porno chodzi – ból). Moją uwagę przykuła sugestia Katza, że dla wielu mężczyzn jest ,,niewygodne” uprzedmiotowienie kobiet i mają w związku z tym poczucie winy. Przypuszam, że ile osób tyle może być poglądów na temat odczuć mężczyzn wobec pornografii. Dlatego też uważam, że głosu Katza nie może zabraknąć w debacie na temat pornografii.

sobota, 28 grudnia 2013

Cała Polska czyta dzieciom... o tym jak powstają wilkołaki, wampiry, czarownice... ideologia gender.

W niedzielę 29 grudnia 2013r. we wszystkich kościołach w Polsce zostanie fakultatywnie odczytany (bo ostatnie słowo należy do ordynariusza diecezji) list pasterski na Niedzielę Świętej Rodziny 2013 roku. Z jego treścią można się zapoznać już teraz na stronie internetowej Konferencji Episkopatu Polski. Jego lektura skłoniła mnie do kilku refleksji.
Po pierwsze sama jego treść, z przykrością przyznaję, wcale mnie już nie szokuje, bo przecież stanowisko kościoła wobec kwestii gender wybrzmiało dość dobrze w mediach. Dla zainteresowanych, którzy chcieliby przywołać kontekst, polecam ostanie wypowiedzi Michalika, Oko, Bortkiewicza, Ryczana, itd. Tak więc dobrze się jednak stało, że pod egidą KEP ideologia gender przetrwała i równie dobrze straszy dorosłe dzieci i dzieci dzieci co w opowiadaniach rycerza Oko o homoideologii, legalizacji pedofilii, seksualnym pobudzaniu dzieci, pedofilii kazirodczej i innych seksualnych maniactwach. Stawia to pod znakiem zapytania kwestię tzw. otwartego kościoła- przynajmniej w polskim wydaniu. Szkoda. Bo jak dodaje sama Agnieszka Graff wśród feministek wiele jest katoliczek. Również teologia feministyczna jasno pokazuje, że komuś zależy by na nowo odczytać Biblię i odnaleźć w niej miejsce dla nieheteronormatywnych ( np. "Chleb i pomarańcza na sederowym talerzu"). W tej atmosferze nawet otwarcie kwestii tolerancji dla homoseksualizmu przez papieża Franciszka czy też głosy, że pierwszym ideologiem gender był Jezus Chrystus przez ten dym się nie przebiją, bo przecież powoływanie się na Jana Pawła II, prawa natury, fundamentalne wartości w zestawieniu z obawami przed rozkładem rodziny, klęską człowieka, eksperymentami na dzieciach itd. mają dezorientować. Jak dla mnie motyw strachu w bajkach nadal dobrze się sprzedaje.
Po drugie, choć jestem zadeklarowanym ateistą, czuję się adresatem tego nawoływania. Słowa te są przecież skierowane także do ludzi dobrej woli. Jako człowiek dobrej woli, który dobro rozumie przez równouprawnienie, a wolę przez wiarę w siłę sprawczą człowieka, który w swej nieograniczonej różnorodności powołał na ten świat zjawisko różnego rodzaju bóstw, uważam, że nawet średnio rozgarnięty katolik, stojący w kaszmirowym płaszczu ,w wypełnionym nie tak już po brzegi kościele podczas pasterki, ale nadal z pewną wesołością objawiającą się najczęściej na zaczerwienionych polikach, gdzieś tam odczuwa, że ten świat jest różnorodny. Rodzina nie jest jakimś tam monolitem, bo bijący, nie bijący, pijący, nie pijący, rozwiedziony ojciec, czy matka, wdowa lub wdowiec (ale z przychówkiem) mogą tworzyć jej (rodziny) zasadniczy element. Bo przecież ideał rodziny pozostał już tylko w katechiźmie kościoła katolickiego. Jak to zatem jest, że zimową porą- choć temperatury są łaskawe- bajka z ambony dociera najczęściej z prostym przesłaniem- wilkołaki, wampiry, czarownice i wreszcie ta ideologia gender staje się elementem w binarnym, baśniowym świecie kościoła katolickiego, gdzie po drugiej stronie ksiądz pedofil- ofiara swojej ofiary, która sama do niego lgnie, a samo działanie jest najzwyczajniej działaniem bioenergoterapeutycznym na zapewne schorowane narządy płciowe nieletniej ofiary- walczy jak lew z homoideologią, legalizacją pedofilii, seksualnym pobudzaniem dzieci, pedofilii kazirodczej i innymi seksualnymi maniactwami.
Poprzedzający fragment jest dość emocjonalny, ale daje asumpt do rozmyślania, co dalej z gender. Cokolwiek by nie powiedzieć, napytaliśmy sobie strasznej biedy... "wróg" w postaci polskiego katolickiego duchowieństwa to nie przelewki. Firma ta istnieje od wieków, ma się dobrze, inwestuje w kreowanie dochodu pasywnego, zagrabiając wartościowe nieruchomości i właśnie na najbliższe dziesięciolecia znalazła sobie wroga ludzkości- ideologię gender. Jak dla mnie skoordynowanie działań zmierzających do obrony naszych ideałów polegać musi na zróżnicowanym podejściu do "wroga". Proponuję rozproszenie sił. Pozbawionym sensu wydaje mi się szukanie jedynie słusznego rozwiązania w pisaniu, czy nie pisaniu do papieża Franciszka. Zdaniem niektórych kościół to naturalny sojusznik ruchu kobiecego. Jak dla mnie skoordynowanie działań zmierzających do obrony naszych ideałów polegać musi na zróżnicowanym podejściu do "wroga". Dlatego cieszy mnie próba rozliczenia organizacji kościelnych z wydania unijnych pieniędzy na realizację różnych celów, które jednak realizować miały zasady gender mainstreaming.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Nagość narzędziem walki politycznej

Niedawno miałam okazję przeczytać artykuł Katarzyny Kwiatkowskiej poświęcony kobiecemu ruchowi FEMEN zamieszczony w „Wysokich Obcasach” z 9.11.2013 r. (nr 45)1. Artykuł ten w sposób przewrotny koresponduje z tekstem „Piersi zachęcają do oglądania”. FEMEN nie jest zarejestrowaną organizacją, ale ruchem społecznym, którego działalność zapoczątkowały studentki na Uraninie w 2008 r. Obecnie FEMEN ma sekcje w sześciu miastach Ukrainy, a także oddziały w Niemczech, Belgii, Hiszpanii, Polsce, Portugalii, Rosji i Francji. Grupa liczy ok. 300 osób, w tym kilku mężczyzn. Katarzyna Kwiatkowska opisuje spotykanie z członkiniami francuskiego oddziału FEMENU w Paryżu. Liderką grupy jest zbiegła z Ukrainy 23-letnia Inna Szewczenko, która zorganizowała paryski oddział grupy i szkoli członkinie do walki politycznej. Cechą charakterystyczną FEMENU jest uprawianie tzw. „sekstremizmu” – manifestacji publicznych z obnażoną piersią. Członkinie grupy śledzą duże wydarzenia publiczne i podążają za światowymi przywódcami politycznymi (m.in. za W. Putinem, A. Merkel, F. Hollandem) i podczas ich publicznych wystąpień rozbierają się od pasa w górę skandując hasła i unosząc transparenty. FEMEN walczy z prostytucją, przemocą wobec kobiet, potępia patriarchat, sprzeciwia się turystyce seksualnej, międzynarodowym agencjom matrymonialnym, walczy z naruszaniem praw obywatelskich biorąc w obronę również mniejszości seksualne. Katarzyna Kwiatkowska w swoim artykule próbuje dowiedzieć się, co skłoniło kobiety z FEMENU do przyjęcia tak ekstremalnych form protestu. Inna Szewczenko odpowiada, że w białych bluzkach i czarnych spódnicach nikt nie zwróciłby uwagi na głos kobiet. Zdjęcie bluzek to „krzyk naszych dusz”. Koleżanki Innej dodają, że tradycyjny feminizm już im się znudził, taki „grzeczny” feminizm jest dobry w debatach, ale zazwyczaj bezużyteczny w skutkach, tymczasem dziewczyny z FEMENU chcą brać udział w ulicznych akcjach. Sekstremizm nie jest według nich sprzeczny z feministyczną wizją kobiecości. Nie wstydzą się rozbierać publicznie, bo ich ciała należą tylko do nich. Na pytanie, czy podczas akcji dziewczyny nie czują się nagie, odpowiadają, że wtedy ich ciała nabierają innego znaczenia – są narzędziem walki i rewolucji. Jednak, co zaznacza Inna Szewczenko, nagość protestujących kobiet ma być agresywna, wyrażać bunt i frustrację, w żadnym razie nie może być ponętna i seksowna. Po lekturze artykułu miałam ambiwalentne uczucia co do drogi, jaką wybrały aktywistki z FEMENU. Zastanawia mnie, czy w dzisiejszym świecie, tak bardzo przesyconym nagością, gdzie kobiety traktuje się przedmiotowo i przede wszystkim w kontekście seksualnym (najlepszym tego przykładem jest masa reklam wykorzystujących wizerunek półnagich kobiet), forma walki, jaką wybrały członkinie FEMENU ostatecznie nie godzi w wartości, które ma chronić. Czy takie „nagie” akcje nie utrwalają schematu sprzedaży, w tej sytuacji nie towarów, ale haseł, przy użyciu nagości kobiet. Niewątpliwie taka forma protestu zwraca uwagę mediów i przyczynia się do nagłośnienia problemów, o jakich krzyczą aktywistki. Niemniej jednak zastanawiam się, czy rozebrana do pasa Femenka wykrzykująca hasła walki z prostytucją, czy turystyką seksualną swoim działaniem nie wzmacnia utartych schematów, nie podsyca seksizmu. Krytycy patriarchatu i osoby zaangażowane w walkę o prawa kobiet zawsze zwracają uwagę na to, że w patriarchalnym społeczeństwie głosu kobiet nikt nie chce słuchać, że na kobiety przede wszystkim się patrzy, traktując je jako obiekty seksualne. Czy nie jest zatem tak, że Femenki rozbierając się przyczyniają się do utrzymania w mocy sloganu, iż nagość sprzedaje się najlepiej? 1. Wydanie internetowe WO: http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,96856,14918199.html
Tutaj jest dalszy ciag tekstu Graff z "Rykoszetem", ktory mamy czytac na kolejne zajecia.

http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/opinie/20131219/graff-gender-i-polityka-ale-ta-prawdziwa

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Polecam nie tylko artykul, ale (przede wszystkim) komentarze:
http://wyborcza.pl/magazyn/1,126715,15134658.html

Zachecam do komentowania dwoch poniszych obrazkow, w kontekscie 3 fali feminizmu:

  Praca Elżbiety Jabłońskiej pt.

czwartek, 12 grudnia 2013

Męskie ciało w reklamie


Lektura artykułu „Piersi zachęcają do oglądania” przypomniała mi pewną reklamę, którą z pewną stałą częstotliwością mijam od kilku lat w jednym z warszawskich domów towarowych. Co więcej, ową reklamę – w formie dużego, kolorowego plakatu – mijam w zasadzie dwa razy, gdyż jest ona powielona – zapewne w celu, ażeby mógł ją zobaczyć człowiek stojący w stosunku do niej zarówno en face jak i z profilu. Plakat ten bardzo przykuwa wzrok. Utrzymany w tonacjach nasyconych błękitów, przedstawia męskie plecy – są to bez wątpienia plecy atlety, kulturysty, sportowca – szerokie bary, wyraźnie zaznaczona biegnąca intrygująco ku dołowi linia kręgosłupa, gdzie prawie jesteśmy w stanie dojrzeć (a na pewno wyobrazić sobie) obiecująco zarysowujące się pośladki. Ciało (czy mówiąc ściślej: plecy) jest w dodatku gładkie, nie ma na nim żadnego włoska, dzięki czemu nasycona błękitem skóra mężczyzny jest w stanie ukazać wszelkie refleksy rzucanego na nią światła. Dramatyzmu dodaje jeszcze uniesienie lewego ramienia nad głowę – nasuwa to skojarzenie słynnego fresku przedstawiającego nagą tancerkę z Willi Misteriów w Pompejach, gdzie również widać jedynie plecy i niewielki zarys twarzy kobiety, jednak miała ona uniesione obie ręce, grając na instrumencie muzycznym. Czy jednak porównanie do tak wysublimowanego dzieła kultury przyświecało twórcom reklamy, nie jesteśmy chyba w stanie stwierdzić, gdyż opisany przeze mnie plakat reklamuje…

No właśnie, to w tym momencie następowała u mnie zawsze chwila konsternacji. Po wstępnym zachwycie nad owym fragmentem męskiego aktu, który swoją drogą traktować możemy w kategoriach dzieła sztuki, ciekawi jesteśmy, co ów akt reklamuje. Na wysokości uniesionej (lewej) ręki mężczyzny zauważamy wprawdzie dziwny, prostokątny biały przedmiot ze znajomo wyglądającą dziurą, ale aby mieć zupełną pewność, co on przedstawia, możemy przeczytać: „TU kupisz najlepsze worki do odkurzaczy”.
 

Kilka razy zastanawiałem się nad tą reklamą. Firma, która produkuje worki do odkurzaczy, zapewne swój sposób przemyślała swą strategię marketingową. Pierwsze skojarzenie, jakie mi się nasuwało, to to, że jest to w ich strony dobry żart; kpina ze wszystkich reklam, gdzie wszelkie produkty, począwszy od glazury do zupek w proszku, okrasza się wizerunkiem kobiecego biustu.  Jakby na przekór tej tendencji, marketingowcy firmy od worków do odkurzaczy postanowili pokazać, że w ich firmie pracują ludzie inteligentni. Po chwili jednak doszedłem do wniosku, że być może przeceniam innowacyjność tej reklamy. W końcu skojarzenie muskularnego mężczyzny – w domyśle „bardzo silnego” – odpowiada naszym oczekiwaniom wobec worka do odkurzacza, który im mocniejszy, tym bezpieczniejszy i wygodniejszy w użyciu. W tym miejscu nasuwa się jednak kolejne pytanie, tym razem o target: czy na taką reklamę pokusi się wyłącznie pani domu, dbająca o czystość świętego ogniska, a na którą zapewne, gdyby posłużyć się statystyką, spada obowiązek kupna takiego sprzętu. Czy jeśli jednak kupuje mężczyzna, reklama ta mogłaby być przeszkodą w sięgnięciu po produkt właśnie tej firmy? Czy na nim mięśnie atlety również zrobią „odpowiednie” wrażenie, czy wręcz przeciwnie, w heteronormatywnym domu handlowym zniechęcą go one tak skutecznie, że sięgnie po ofertę konkurencji?

Nie potrzebujemy jednak żadnych statystyk, żeby stwierdzić, iż reklamy epatujące męską cielesnością i nagością to zdecydowana mniejszość. Ciekawe jednak będzie to, czy sytuacja ta zmieni się w związku z toczonymi dyskusjami o reklamie i czy w przyszłości proporcja „reklam cielesnych” z kobietami i mężczyznami również się nie zmieni. Jak wygląda sytuacja takich reklam w innych krajach, jak w porównaniu ze Stanami Zjednoczonymi wypadałaby tutaj np. taka Islandia? Prawdopodobnie takie statystyki jeszcze nie istnieją, ale podróżując, spróbujmy polegać na swoim zmyśle obserwacji.

czwartek, 5 grudnia 2013

Serial "Girls" a pornografia


 Według Naomi Wolf,  Adrea Dworkin (jedna z głównych antypornograficznych aktywistek, działających w latach 80. w odłamie radykalno-kulturowym feminizmu), nie myliła się co do tego, że pornografia przedostanie się z marginesu społecznego do kultury popularnej i rzeczywiście stało się tak dzięki internetowi. Jednak myliła się do skutków tego procesu. Nie doprowadził on to zwiększenia ilości przypadków gwałtów i przemocy w stosunku do kobiet, a do stworzenia nienaturalnego obrazu seksualności, kobiecego ciała oraz samego aktu seksualnego. Z powodu bardzo łatwego dostępu do filmów pornograficznych wielu młodych ludzi czerpie z nich informacje na temat seksu i seksualności. Często jest to jedyne źródło, z którego mogą się oni dowiedzieć czegoś na ten temat, szczególnie w krajach gdzie w szkołach nie ma edukacji seksualnej lub jakość tych zajęć pozostawia wiele do życzenia. Wolf twierdzi, że mężczyźni, którzy oglądają porno mają trudności w odnalezieniu się w relacjach seksualnych z kobietami, ponieważ wynoszą oni z pornografii złe wzorce. Z kolei kobiety czują, że nie dorównują obrazowi kobiet, który jest tam promowany. Mężczyźni "wychowani" na pornografii oczekują, że kobiety w realnym życiu będą wyglądać i zachowywać się jak kobiety z filmów. Doprowadza to często do nieporozumień zwłaszcza, że z reguły nikt nie uczy młodych ludzi, że powinni komunikować swoje seksualne potrzeby partnerom.[1]Również filmy mainstreamowe pokazują wyidealizowane sceny z niezwykle atrakcyjnymi aktorami, a seks zawsze jest udany i za każdym razem kończy się kobiecym orgazmem.  
     Między innymi dlatego serial "Girls", który Lena Dunham reżyseruje, do którego pisze scenariusz i w którym gra główną rolę, wzbudził tak duże kontrowersje. Sceny seksu są prawie zawsze dalekie od ideału. Przede wszystkim ciało głównej bohaterki nie przypomina w niczym ciał modelek czy gwiazd porno. Jej seksualnym partnerom również daleko do czułych i skupionych na rozkoszy swojej partnerki aktorom filmów popularnych. Zbliżenia seksualne są często bardzo niezręczne, niezdarne, czasem wręcz komiczne, a sama Hannah rzadko kiedy ma orgazm. Wielu osobom takie naturalistyczne przestawienie seksu kłóci się z jego idealnym obrazem jaki sobie wytworzyli. Howard Stern, znany amerykański radiowy DJ (znany głownie ze swoich mizoginicznych komentarzy) stwierdził, że poczuł się zgwałcony(sic!) kiedy zobaczył scenę, w której Lena Dunham się rozebrała. W tym samym komentarzu dwukrotnie odnosi się do jej wagi, na koniec stwierdzając, że w sumie to świetnie dla niej bo "rzadko kiedy coś się udaje takim małym, tłuściutkim laskom jak ona" [2](komentarz jest o tyle niejednoznaczny, że może odnosić się jednocześnie do jej życia zawodowego jak i seksualnego). Wydaje mi się, że ogromną zasługą serialu jest to, że jest pierwszym o tak dużej popularności, który przedstawia prawdziwy obraz seksu, zmuszając jednocześnie ludzi do skonfrontowania go z obrazami, które do tej pory widzieli w innych produkcjach filmowych i telewizyjnych. Lena Dunham również stara się przedstawić skutki propagowania fałszywego obrazu seksualności i seksu przez różne media. W pierwszym odcinku serialu widzimy Adama, który ewidentnie chce odegrać z Hannah'ą scenę z jakiegoś filmu porno. Bez wcześniejszego uzgodnienia z nią czy ona się na to zgadza. Adam każe jej przyjąć kompromitującą pozycję, w której nie jest w stanie się ruszać,  po czym mówi, że idzie po lubrykant, co wzbudza jej niepokój. Widać, że czuje się źle w tej sytuacji, jednak zamiast dobitnie powiedzieć mu, że nie jest zainteresowana seksem analnym, przepraszającym tonem mówi mu, że nie jest na to gotowa i w dodatku parę razy upewnia się, że on nie ma jej tego za złe. Następnie robi wszystko, żeby on miał przyjemność ze stosunku. Na koniec pomija milczeniem jego jawną krytykę tatuaży, które ona ma na ciele i które, jak tłumaczy, zrobiła sobie, aby odzyskać władzę nad swoim ciałem. Dunham celnie przedstawia skutki pornografii, o których mówiła Wolf. Adam oczekuje, że Hannah będzie chętna robić to, co on prawdopodobnie zobaczył w filmie porno, z kolei ona boi się, że straci jego zainteresowanie, jeżeli się na jego propozycję nie zgodzi. Jest zupełnie pasywna i uległa i skupia się głównie na jego, a nie własnej przyjemności. Dla kontrastu mamy w serialu parę Marni i Charlie, w której on szaleńczo zakochany, jest w stanie zrobić wszystko, aby ją zaspokoić seksualnie. Ona natomiast stwierdza, że nie może już sobie nawet wyobrazić z nim seksu i że jego dotyk jest jak dotyk "zboczonego wujka" na spotkaniu rodzinnym. Natomiast fantazjuje o mężczyźnie, który by ją zniewolił seksualnie.
       Katie Roiphe w artykule do amerykańskiego Newsweeka doszukuje się powodów takiej sytuacji w tym, że kobiety są już znudzone feministycznym wyzwoleniem i że tak naprawdę nie chcą wolności, a tego żeby je ktoś zniewolił i dał przysłowiowego klapsa. Uważa, że popularność serialu "Girls" oraz książki z serii "50 twarzy Greya" z licznymi scenami kobiecej uległości seksualnej i męskiej dominacji dowodzą tego, że kobiety powoli zaczynają czuć się przytłoczone ciężarem odpowiedzialności za swoją niedawno wywalczoną niezależność i przez to zaczynają tęsknić za czasami, kiedy były zniewolone przez mężczyzn. Roiphe dodaje, że feminizm często ma niewiele wspólnego z seksualnymi fantazjami i fakt, że kobiety mimo wielu fal feminizmu wciąż fantazjują o uległości seksualnej znaczy tyle, że seks i uległość seksualna są często nierozłączne. [3] Jednak Roiphe nie bierze pod uwagę czynników bardziej oczywistych dla których "50 Twarzy Greya" i "Girls" stały się tak popularne. Przede wszystkim, seks się sprzedaje. Zwłaszcza gdy jest to seks pikantny, z zupełnie banalną i oklepaną historią miłosną w tle dla równowagi(tu: "50 Twarzy Greya"). Dodatkowo istotne jest to, że porno wychodzi z podziemi i staje się mainstreamowe do tego stopnia, że "50 Twarzy Greya" można bez zażenowania czytać w autobusie w drodze do pracy. Podobne publikacje były równie popularne wcześniej jednak prawdopodobnie czytano je głownie w zaciszu domowym. Jeżeli chodzi o popularność "Girls" myślę, że po prostu wiele młodych kobiet odnajduje się w losach Hannah i jej przyjaciół. Natomiast ich potrzeba uległości i pasywność nie jest tłumaczona przytłoczeniem odpowiedzialnością za ich wyzwolenie a tym, że odgrywają one role które są w nich głęboko zakorzenione przez kulturę patriarchalną. Mimo feminizmu wiele kobiet, które nie czują się komfortowo w sytuacji intymnej, ma trudności z zakomunikowaniem swoich potrzeb. Wciąż wydaje im się, że są głównie po to, aby spełniać pragnienia mężczyzn. 


Z ubolewaniem mysle, ze jeden z moich klasykow queerowania, Jose Esteban Munoz, juz nic dla nas nie napisze: http://www.uminnpressblog.com/2013/12/highly-regarded-author-and-professor.html?spref=tw

środa, 4 grudnia 2013

Dziennik Nimfomanki przykładem kobiety kontrolującej kobiecą seksualnością czy kolejnym objawem mężczyzny władającego kobiecą seksualnością?



Lektura tekstu Rosemarie Putnam Tong Myśl Feministyczna skłoniła mnie do refleksji nad filmem Christiana Moliny Dziennik Nimfomanki z 2008 roku, opartego na powieści Valèrie Tasso o tym samym tytule z 2005. Moje wrażenia będę opierać tylko na filmie, ponieważ książki nie czytałam.

A oto akcja w skrócie: główna bohaterka Val od inicjacji wie, czego chce, mianowicie możliwie największego zaspokojenia seksualnego, zaś co do słuszności jej pragnień przekonuje ją babcia (grana przez Geraldine Chaplin), sama będąca weteranką „seksualnych podbojów”. W dorosłym życiu Val ma więc tzw. przyjaciela od seksu, z którym spotyka się tylko na upojne noce bez zobowiązań. W ramach przekraczania swoich seksualnych granic decyduje się nawet na zarabianie w luksusowej agencji towarzyskiej czy prostytucję na ulicy. Generalne założenie filmu jest takie, że kobieta może być „jak facet”, tzn. uprawiać seks tak często i w taki sposób, jak jej się tylko spodoba.

Cele wydają się zacne – Val ma być przykładem kobiety wyemancypowanej seksualnie, jednak ich realizacja nie jest zbyt udana, a film potwierdza dotychczasowe stereotypy nt. seksualności kobiet.

Zacznijmy od tytułu: już on pokazuje, że z Val tak naprawdę „jest coś nie tak”. Tytuł polski to dokładne tłumaczenie tytułu oryginalnego (hiszpańskiego Diario de una ninfómana),
z którego wynika, że bohaterka nie jest osobą wyzwoloną, a co najwyżej jednostką chorobową. Pomimo różnych interpretacji (zarówno pozytywnych, jak i negatywnych) słowa nimfomanka, Słownik Wyrazów Obcych PWN pozostaje bezlitosny: to „kobieta o chorobliwie nadmiernym popędzie seksualnym”, a zatem ktoś chory, osoba uzależniona. Potrzeba seksu nie jest zatem u niej potrzebą naturalną, jak u mężczyzny, a wynaturzeniem. Ciekawe, czy ktokolwiek wpadłby na pomysł, żeby analogiczną historię o facecie lubiącym seks bez zobowiązań zatytułować Seksoholik albo Maniak seksu?

Dalej, główna bohaterka zakochuje się, i traktuje to na tyle poważnie, że porzuca dotychczasowe rozrywki. Co znamienne, poznaje swojego wybranka w trakcie rozmowy
o pracę, i oczywiście nie prezentuje swoich atutów intelektualnych, tylko flirtuje ze swoim potencjalnym szefem.
Prince charmant nie daje jej jednak tyle satysfakcji co „przyjaciel od seksu” (cytując dosłownie za Talking Sex „pieprzy się przez półtorej minuty i wyciąga”), a na dodatek okazuje się być damskim bokserem, ale co tam! Val, jak każda „prawdziwa” kobieta zniesie
 i to. W końcu decyduje się na rozstanie z brutalem, lecz tak za nim tęskni, że z rozpaczy omal nie popełnia samobójstwa. W końcu to mężczyzna wyznacza sens w życiu kobiety; gdy go zabraknie, to co pozostaje inteligentnej i wykształconej kobieta poza śmiercią? Val, jako kobieta rzekomo wyzwolona, decyduje się na pracę prostytutki w luksusowej agencji towarzyskiej. Bogactwo domu uciech ma chyba dowodzić tego, że Val naprawdę lubi swoją nową pracę, i w gruncie rzeczy nie ma w tym nic uwłaczającego kobiecie...
I tak dalej...

Gdzie jest ta wyemancypowana seksualnie kobieta?! Film pełen jest scen, które mają ją jako tako pokazać, ale działają dokładnie na odwrót: jeżeli kobieta lubi seks, to jest nimfomanką, czyli de facto osobą chorą. Jeżeli wyzwolona kobieta idzie do pracy, to nie pracuje, tylko flirtuje. Jeżeli ma stałego partnera, to godzi się na zdrady i przemoc fizyczną, w imię związku. Wreszcie, nie widzi nic upokarzającego w płatnym seksie, pod warunkiem, że robi to
 w eleganckim pokoju i pod czujnym okiem troskliwej „przełożonej”.

Dla mnie to XIX wiek, a miało być tak nowocześnie. A Wy? Nie odnosicie czasem wrażania, że współczesna kultura chcąc wyemancypować kobietę, tak naprawdę jest tylko „kolejnym objawem mężczyzny władającego kobiecą seksualnością”?