Dramat „Nasza
klasa” wywołuje u niektórych niechęć. Moim zdaniem wynika ten nieprzyjemny stan
z wyrzutów sumienia. Nic dziwnego. Jakkolwiek autor żongluje stereotypami bez
przymrużenia oka, to mimochodem pokazuje, jak głęboko są one w człowieku
zakorzenione. Kalki i klisze światopoglądowe istnieją i są groźne zawsze. Najgroźniejsze
są zaś, gdy budzą się demony. Ludzie są źli i wcale się tego nie wstydzą. Jest to opowieść o akceptacji zła i o
pogodzeniu się z nim. Jest to tragedia o tym, że nie ma świętości. I że jest kabotyński
naród, który legitymizuje przekonanie o własnej wyższości.
Dwie sceny
przemawiają do wyobraźni, z nich wyłania się obraz bezinteresownej niechęci,
okrucieństwa, które można wyzwolić pod lada pretekstem. Pierwszą chronologicznie
jest ta, w której Rysiek, Zygmunt, Władek i Heniek pastwią się nad kolegą z
ławki. Przejmująca dlatego, że nie ma w niej zbyt wiele słów, a te, które
padają są proste do bólu i pozbawione zupełnie jakiejkolwiek ludzkiej
refleksji. Wszystkie ilustrują palącą
nienawiść:
WŁADEK
Ja zobaczyłem go pierwszy. O, Jakub, powiedziałem.
[…] JAKUB KAC
Zatrzymali się jakieś dziesięć kroków ode mnie. I patrzyli na
mnie. Chciałem im powie-dzieć, że przyszedł nowy list od Abrama i że mam go w
kieszeni, ale oni tak patrzyli, że zawróciłem i zacząłem uciekać.
RYSIEK
Trzymaj!
ZYGMUNT
Łapaj!
WŁADEK
Bierz go!
HENIEK
Dopadłem go i podstawiłem nogę!
JAKUB KAC
Potknąłem się. Upadłem. Zaczęli mnie
kopać!
WŁADEK
Ja nie kopałem.
ZYGMUNT
Doigrałeś się, Jakub Kac!
RYSIEK
Skurwysynu!
HENIEK
Kapusiu!
Najsmutniejsze
jest to, że wcale nie musi chodzić o komunizm, zemstę, o Shoah, które autorowi
służą raczej jako motyw historyczny, tło, a nie problemy natury moralnej czy światopoglądowej.
Są potraktowane jako pretekst do ukazania pewnych ludzkich zachowań, bez
psychologicznego pogłębienia. Po prostu takie zdarzenia uruchamiają agresję,
która w innych okolicznościach mogłaby pozostać ukryta, ale nie stłumiona. Po takim
spłaszczeniu tych tematów wydaje się, że już nic nie może czytelnika zaskoczyć.
A jednak.
Mimo wszystko zaskakuje moment, w którym Abram odnajduje w Ameryce Zochę, i
kiedy pryska cały jej „amerykański sen”:
ABRAM
Zocha,
masz tu papiery, podpisz, będzie z tego coś dobrego. Może jakieś pieniądze. To
jest medal Sprawiedliwy wśród Narodów. Menachem to załatwił w Izraelu. Widzisz,
nie wszyscy Żydzi są całkiem źli, niektórzy pamiętają i potrafią się nawet przysłużyć.
ZOCHA
I przysłużył się! Gazety napisały, że
podczas wojny ukrywałam Żydów i zaczęło się. Ratowałaś Żydów? Co zrobiłaś ze
złotem? Spałaś z nim, ty żydowska kurwo!? Nawet jak umierał w szpitalu, nie
chciał się pogodzić. Na pogrzebie dowiedziałam się, że jego ojciec był Żydem i
zginął w Treblince. Wtedy naprawdę zgłupiałam.
Okazuje się
kolejny raz, że ludzie sobie najbliżsi mogą najbardziej ranić i tak naprawdę nic
o sobie nie wiedzą. Truizm, ale truizm, który lakonicznie może wyjaśniać genezę
Jedwabnego. Najbliższe relacje są najbardziej ambiwalentne. Pomiędzy bliskimi i
sąsiadami najwięcej jest niedomówień, niewyjaśnionych spraw, uraz, niechęci, na
które wszyscy podświadomie się godzą. Które rodzą nienawiść, wybuchającą potem
z niszczącą siłą.
Walorem
dramatu jest, być może niezaplanowana, paralela historii bohaterów oraz
historii wojny w byłej Jugosławii i historii w ogóle. Nie to, ze historia się
powtarza, ale to, że zło tkwi w człowieku zawsze, tak długo, że już nawet nie
uświadamia sobie jego obecności. Do tego stopnia, że życie po zbrodniach nie
wydaje się takie całkiem, zupełnie niemożliwe. I że najgorsze zbrodnie popełnia
brat przeciwko bratu, sąsiad przeciwko sąsiadowi, a więc ci, którzy powinni się
znać i szanować. A jest tak jak w „Mendlu Gdańskim”. Po lekturze „Naszej klasy”
dodatkowego znaczenia nabiera mit o Kainie i Ablu, odczytywany stale na nowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz