Sfora też rodzina
Uznanie społeczne zwierzęco-ludzkich rodzin.
„Jak możemy to uporządkować? Psowate, człowiekowate; zwierzę domowe, profesorka; suka, kobieta; zwierzę, człowiek; zawodniczka, treserka. Jedna z nas ma mikroczip wszczepiony pod skórę na szyi w celu identyfikacji; druga ma kalifornijskie prawo jazdy ze zdjęciem.(...) opowiadamy sobie historię po historii, złożone z niczego innego, jak tylko faktów. Ćwiczymy się nawzajem w aktach komunikacji, które ledwo rozumiemy. Jesteśmy, konstytutywnie, gatunkami stowarzyszonymi. Wynajdujemy się nawzajem, we własnych osobach i cieleśnie. Znacząco inne dla siebie, pozostające w relacji konkretnej różnicy, ucieleśniamy znaczenie złośliwej infekcji zwanej miłością. Miłość ta jest historyczną aberracją i naturokulturowym dziedzictwem.”
Donna Haraway na początku Manifestu gatunków stowarzyszonych opisuje intymną i mocno zacieśnioną więź z jedną ze swoich suczek rasy border collie. Ten dość szokujący wstęp, w którym badaczka bez skrępowania obnaża relację borderki ze sobą, czyli psa z człowiekiem, budzi lekkie poczucie dyskomfortu u najbardziej otwartych osób. Tekstem tym Haraway pokazuje nam jak bardzo bronimy granicy tego, co ludzkie i zwierzęce. Granicę tę przecież wciąż przekraczamy - wystarczy spojrzeć na psy alarmujące chorych na epilepsję o tym, że za moment nastąpi atak, czy psy, które umierają zaraz po śmierci swoich przewodników. Jednak od czasów nowoczesnych jest ona nienaruszalnym tabu, a co więcej pozwala nam panować nad światem zwierzęcym zwalniając nas z moralnych wobec nich obowiązków.
Przywołując Haraway chciałam pokazać dwie kwestie: pierwsza, jesteśmy ze zwierzętami, a w szczególności z psami, gatunkami stowarzyszonymi od wieków (ten komentarz nie wymaga dokładnego tłumaczenia tego pojęcia); druga, osoby, których relacje wykraczają poza narzucany schemat obcowania ze zwierzęciem na zasadzie pan-podwładny, robią coś, czego należy się wstydzić, co nie przystoi człowiekowi, co moralnie mu nie odpowiada. Osoby te mają wówczas obowiązek natury etycznej w stosunku do zwierząt, z którymi żyją. Brak takiej relacji skutkuje tysiącami porzucanych latem, czy przed świętami psów.
Odmawiamy psom posiadania ludzkiego pierwiastka – jakieś humanistycznej, esencjalnej cząstki, która ma nas czynić lepszymi od reszty świata zwierzęcego. Esencja ta daje naszemu gatunkowi powód do dumy, lecz ja uważam ją za równie ulotną (holokaust, wojna w Ugandzie, wojna w Jugosławii, etc.), jak i nieprawdziwą. Patrząc jednak utylitarystycznie, patrząc na możliwość odczuwania cierpienia (Peter Singer „Wyzwolenie Zwierząt”) oraz na najnowsze badania z zakresu neurologii i behawioryzmu poważę się powiedzieć, że Dogs are peaple too (http://www.nytimes.com/2013/10/06/opinion/sunday/dogs-are-people-too.html?pagewanted=all&_r=0) i tak samo powinny mieć prawo przynależenia do psio-ludzkich rodzin.
Patrząc na powyższe spostrzeżenia oraz myśląc o tym, czym jest rodzina, uważam, że społeczne uznanie istnienia psio-ludzkich rodzin, nie tylko poprawiłoby sytuację zwierząt (ustanowienie obowiązku moralnego; myślę tu przede wszystkim o psach, ale dobry może być też przykład świnki Raćki(https://www.facebook.com/pages/%C5%9Awinka-Ra%C4%87ka/407516029376210?fref=ts ), ale również zniosłoby z ludzi żyjących w bliskiej relacji ze swoimi psami poczucie wstydu. Oczywiście, wiele osób powie, że przecież pies, to członek rodziny, jednak tylko do momentu dopóki jest wygodny. Ile psów przegrywa z nowonarodzonymi dziećmi, przeprowadzką, czy pierwszym poważnym problemem behawioralnym.
Skąd wstyd do przyznania się, że z psem tworzy się rodzinę? Samotna kobieta z psem – kupiła go ze smutku, żeby mieć co przytulać wieczorami. Heteroseksualna para z psem – nie może mieć dzieci, albo jest nieodpowiedzialna i bierze psa zamiast rodzić. Związek lesbijski z psem – nie mogą mieć dzieci, to wychowują psa jako substytut. Ostracyzm społeczny związany z bliską i bardzo często w pełni świadomą relacją ze zwierzęciem, jest cichy i ledwo namacalny, ale jednocześnie bardzo dyscyplinujący.
Wydaje mi się jednak, że szereg ludzi tzw. psiarzy, jak sami zresztą często o sobie mówią, żyje właściwie w takich rodzinach-sforach, w grupach gatunków stowarzyszonych, często bardzo dobrze rozumiejąc się ze zwierzętami i szukając kodu ich języka. Powinniśmy pozwalać im mówić o sobie jako o rodzinie. Uznać ich relację za pełnowartościową, a nie jakiś substytut, czy zabawę.
Uznanie społeczne zwierzęco-ludzkich rodzin.
„Jak możemy to uporządkować? Psowate, człowiekowate; zwierzę domowe, profesorka; suka, kobieta; zwierzę, człowiek; zawodniczka, treserka. Jedna z nas ma mikroczip wszczepiony pod skórę na szyi w celu identyfikacji; druga ma kalifornijskie prawo jazdy ze zdjęciem.(...) opowiadamy sobie historię po historii, złożone z niczego innego, jak tylko faktów. Ćwiczymy się nawzajem w aktach komunikacji, które ledwo rozumiemy. Jesteśmy, konstytutywnie, gatunkami stowarzyszonymi. Wynajdujemy się nawzajem, we własnych osobach i cieleśnie. Znacząco inne dla siebie, pozostające w relacji konkretnej różnicy, ucieleśniamy znaczenie złośliwej infekcji zwanej miłością. Miłość ta jest historyczną aberracją i naturokulturowym dziedzictwem.”
Donna Haraway, Manifest gatunków stowarzyszonych (The Companion Species Manifesto: Dogs, People and Significant Otherness)
Donna Haraway na początku Manifestu gatunków stowarzyszonych opisuje intymną i mocno zacieśnioną więź z jedną ze swoich suczek rasy border collie. Ten dość szokujący wstęp, w którym badaczka bez skrępowania obnaża relację borderki ze sobą, czyli psa z człowiekiem, budzi lekkie poczucie dyskomfortu u najbardziej otwartych osób. Tekstem tym Haraway pokazuje nam jak bardzo bronimy granicy tego, co ludzkie i zwierzęce. Granicę tę przecież wciąż przekraczamy - wystarczy spojrzeć na psy alarmujące chorych na epilepsję o tym, że za moment nastąpi atak, czy psy, które umierają zaraz po śmierci swoich przewodników. Jednak od czasów nowoczesnych jest ona nienaruszalnym tabu, a co więcej pozwala nam panować nad światem zwierzęcym zwalniając nas z moralnych wobec nich obowiązków.
Przywołując Haraway chciałam pokazać dwie kwestie: pierwsza, jesteśmy ze zwierzętami, a w szczególności z psami, gatunkami stowarzyszonymi od wieków (ten komentarz nie wymaga dokładnego tłumaczenia tego pojęcia); druga, osoby, których relacje wykraczają poza narzucany schemat obcowania ze zwierzęciem na zasadzie pan-podwładny, robią coś, czego należy się wstydzić, co nie przystoi człowiekowi, co moralnie mu nie odpowiada. Osoby te mają wówczas obowiązek natury etycznej w stosunku do zwierząt, z którymi żyją. Brak takiej relacji skutkuje tysiącami porzucanych latem, czy przed świętami psów.
Odmawiamy psom posiadania ludzkiego pierwiastka – jakieś humanistycznej, esencjalnej cząstki, która ma nas czynić lepszymi od reszty świata zwierzęcego. Esencja ta daje naszemu gatunkowi powód do dumy, lecz ja uważam ją za równie ulotną (holokaust, wojna w Ugandzie, wojna w Jugosławii, etc.), jak i nieprawdziwą. Patrząc jednak utylitarystycznie, patrząc na możliwość odczuwania cierpienia (Peter Singer „Wyzwolenie Zwierząt”) oraz na najnowsze badania z zakresu neurologii i behawioryzmu poważę się powiedzieć, że Dogs are peaple too (http://www.nytimes.com/2013/10/06/opinion/sunday/dogs-are-people-too.html?pagewanted=all&_r=0) i tak samo powinny mieć prawo przynależenia do psio-ludzkich rodzin.
Patrząc na powyższe spostrzeżenia oraz myśląc o tym, czym jest rodzina, uważam, że społeczne uznanie istnienia psio-ludzkich rodzin, nie tylko poprawiłoby sytuację zwierząt (ustanowienie obowiązku moralnego; myślę tu przede wszystkim o psach, ale dobry może być też przykład świnki Raćki(https://www.facebook.com/pages/%C5%9Awinka-Ra%C4%87ka/407516029376210?fref=ts ), ale również zniosłoby z ludzi żyjących w bliskiej relacji ze swoimi psami poczucie wstydu. Oczywiście, wiele osób powie, że przecież pies, to członek rodziny, jednak tylko do momentu dopóki jest wygodny. Ile psów przegrywa z nowonarodzonymi dziećmi, przeprowadzką, czy pierwszym poważnym problemem behawioralnym.
Skąd wstyd do przyznania się, że z psem tworzy się rodzinę? Samotna kobieta z psem – kupiła go ze smutku, żeby mieć co przytulać wieczorami. Heteroseksualna para z psem – nie może mieć dzieci, albo jest nieodpowiedzialna i bierze psa zamiast rodzić. Związek lesbijski z psem – nie mogą mieć dzieci, to wychowują psa jako substytut. Ostracyzm społeczny związany z bliską i bardzo często w pełni świadomą relacją ze zwierzęciem, jest cichy i ledwo namacalny, ale jednocześnie bardzo dyscyplinujący.
Wydaje mi się jednak, że szereg ludzi tzw. psiarzy, jak sami zresztą często o sobie mówią, żyje właściwie w takich rodzinach-sforach, w grupach gatunków stowarzyszonych, często bardzo dobrze rozumiejąc się ze zwierzętami i szukając kodu ich języka. Powinniśmy pozwalać im mówić o sobie jako o rodzinie. Uznać ich relację za pełnowartościową, a nie jakiś substytut, czy zabawę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz