sobota, 18 stycznia 2014

rzeczowa odpowiedź na poprzedni post

Jeśli chcemy dyskutować na naukowych zasadach, potrzeba było by nam danych ilościowych dotyczących realnych powodów/motywacji dokonywanych aborcji. Jako, że w Polsce trudno o reprezentatywne dane tego typu, pozostaje nam się posługiwać subiektywnymi odczuciami; z czego właśnie użytek Ty uczyniłeś, i ja jestem zmuszona się nimi posłużyć.

W moim osobistym rozumieniu właśnie te przypadki, które wykluczasz - tj. gwałt,  warunki finansowe, wiek obu uczestniczących lub sytuacja, w której współuczestniczący osobnik męski jest nie zainteresowany lub nieobecny - motywują większość aborcji. Nawet jeśli moje przypuszczenie jest prawidłowe, zgodzę się, że opisane przez Ciebie przykłady są nadużyciem, z tym, że w moim rozumieniu, właśnie natury moralnej i etycznej. Podobnie, jest sporo przypadków, w których decyzja o aborcji zostaje nie tylko sfinansowana, ale podjęta w całości przez mężczyznę. Twierdzę więc, że nawet jeśli przyjmiemy genotyp jako wyznacznik, to zwyczajnie w większości przypadków nie będzie on miał zastosowania. Opisane przez Ciebie sytuacje mieszczą się w marginesie błędu, wynikającego z tego, że w ostatecznym rozrachunku decyzja o aborcji jest kwestią ‘wolnej woli’ i osobistej decyzji, ale także wynikiem rozmaitych relacji władzy między uczestnikami.

Występowanie nadużyć jest normalne w każdej dziedzinie. W społecznym, utylitarystycznym spojrzeniu nie oznacza to, że prawo (kobiet) do aborcji jest uniwersalnie złe. Tak jak np. akty kradzieży nie oznaczają potrzeby zlikwidowania sklepów. Jak wyżej, sam fakt wspólnoty materiału genetycznego zygoty nie oznacza jeszcze, że to wspólnota decyzji jest najistotniejszym problemem przy aborcji, że ‘zabranianie’ osobistej decyzji kobietom jest rozwiązaniem, ani, że ma tak naprawdę jakiekolwiek zastosowanie. Nie proponuje też realnej alternatywy, która sprawi, że decyzje dotyczące aborcji będą podejmowane w idealnych warunkach obopólnej zgody i podobnych priorytetów, jeśli większość z nich, często z przyczyn od kobiety niezależnych, podejmowanych jest przez nią samą. W związku z tym, ‘odebranie’ komukolwiek prawa do ostatecznej decyzji nie jest żadnym rozwiązaniem przedstawionego problemu. Mógłbyś, jeśli już, zamiast ‘odbierać’, przyznać je mężczyznom-współtwórcom (zakładając, że są świadomi trudów wspólnego macierzyństwa) zachęcając ich tym samym do odpowiedzialności za swoje czyny.

Ważną kwestią jest to, że podkreślając współuczestnictwo obu płci w tworzeniu zarodka, powinieneś pamiętać, że i kwestia świadomego rodzicielstwa i antykoncepcji powinna być tak samo wspólna. Jednak próbując odpowiedzieć na Twoje pytanie: „Kobieta może usuwać ciążę bezkarnie a mężczyzna ma płacić alimenty na dziecko, którego nie chciał?” używając Twojej własnej, bezlitosnej logiki, jestem zmuszona odpowiedzieć: powinien był seksu nie uprawiać, lub też usunąć sobie jądra.

Pominięcie innych aspektów, np. prawnych uniemożliwia mi pełną odpowiedź na to pytanie - obecnie w Polsce aborcja nie jest (legalną) opcją, tak więc ‘automatycznie’, mężczyzna będzie współwinnym ciąży, niezależnie od tego jak bardzo chciał aborcji. Nie będzie mógł w sądzie argumentować: „ale ja chciałem aborcję” bo to obecnie równoznaczne jest z zamiarem przestępczym. (równie dobrze mógł by powiedzieć, że chciał kochance podciąć gardło).
Właśnie legalizacja aborcji, której co prawda nie poruszasz, dałaby szanse ‘wykrycia’ czy ‘naprawy’ tego typu problemów. Zakładając, że system obejmowałby edukację seksualną, konsultacje psychologiczne (np. ocenę dojrzałości partnerów), a być może także finansowe wsparcie dla samotnych matek, takie i inne nieprzyjemne sytuacje zdarzały by się rzadziej. Zgodzę się, że o ile to możliwe, decyzja powinna być wspólna, jeśli ‘współtwórca’, oprócz ogólnej chęci,  rzeczywiście jest zdolny do dzielenia ‘fifty-fifty’ macierzyńskich obowiązków (rozumianych jako obowiązków wychowawczych wykonywanych przez rodzica, niezależnie od jego płci).

Na zakończenie wrócę jednak do przywołanych przez Ciebie kwestii naukowych i ‘niepodważalnych’. Szkopuł tkwi jednak w tym, że nauka łatwo staje się nośnikiem wierzeń i światopoglądów naukowców i medyków.
Mówisz, że płód, jako “[…] mozaika genów mężczyzny i genów kobiety […] należy w równych częściach do kobiety jak i mężczyzny.” a później, że “[…] ciało płodu to ciało płodu.” Zgodzimy się chyba, że te dwa zdania mają zgoła inne znaczenie i konsekwencje. Bo jeśli “ciało płodu to ciało płodu” a kobieta jest ‘poczekalnią’, to jako, że płód sam o sobie nie jest w stanie zadecydować, zadecyduje ‘poczekalnia’, która obcego bytu nie chce w sobie przechowywać. Tą tezę, wyrażoną w drugim zdaniu, można by z resztą poprzeć innym ‘faktem naukowym’, (wspomnianym na jednych z naszych zajęć) mówiącym, że materiał genetyczny zygoty ulega mutacji tworząc nowy, inny, choć powiązany byt.
Kolejną kwestią jest status ‘poczekalni’. Czy rzeczywiście z medycznego punktu widzenia jest tylko poczekalnią? Czy można ją zamienić na inną czy też sztucznie podtrzymać życie płodu przed 5 miesiącem? Czy nie jest czasem kluczowa dla rozwoju tego 50/50 genotypu? Czy więc dodatkowy wkład tej ‘poczekalni’ - warunków do rozwoju, bez której płód by się nie utrzymał i zwyczajnie już nie istniał, jak i obciążenie jej organizmu, ryzyko i rezygnacja z wielu osobistych praw - nie przydaje jej czasem kolejnych ‘udziałów do głosowania’? Mówiąc inaczej, czy ważniejsze jest wspólne, często nieświadome, tworzenie i ‘własność’ genotypu czy to, że on w ogóle przetrwa?  Sam wybór ‘niepodważalnych’ faktów i waga do nich przywiązywana są subiektywne; ‘fakty naukowe’ nie są wyrocznią, choć dobrze służą metaforyzacji naszych własnych opinii.

Powyżej starałam się wykazać, że kwestia genotypu pod żadnym względem, innym niż subiektywny wybór, nie ma priorytetu nad innymi aspektami, które wykluczyłeś. Co więcej, jeśli decydujesz się na debatę opartą wyłącznie na faktach naukowych, i tu dowolność będzie spora, np. przeciwnik determinizmu genetycznego może zbudować przeciwną teorię opierając się na rozmiarze jaja i plemnika i wynikających z tego ilościowymi udziałami własności. Ponadto, w opisanych przez Ciebie przykładach (wynikających z nie zastosowania się do implikacji genotypu), używasz wybranej logiki stronniczo, a przykłady te niekoniecznie wskazują na negatywne skutki zapominania o zasadzie 50/50, a raczej na kompleksowość problemu, ewentualnie nieprzyzwoitość ludzką. Nie zagłębiając się, dodam tylko, że prawo do handlu narządami omawia się w kontekście etycznym, a także własności ciała; prawo do usuwania zdrowych kończyn jest obecnie przedstawiane podobnie do praw mniejszości transseksualnych. Trudno omawiać je, opierając się na tezie genotypu (no chyba, że okaże się, iż moja nerka, czy też ręka, jest wciąż pół na pół własnością moich rodziców ;). Pominęłam tu także hipotetyczne plany seksu z orangutanem, bo kwestia obrony praw zwierząt to zupełnie inny temat.

3 komentarze:

  1. Dziękuję. Być może mój post był nadto emocjonalny. Tym bardziej dziękuję. Dodam tylko, że pisałem to ze swojej perspektywy. Hipotetycznego, przyszłego ojca, który chce w równy sposób uczestniczyć w obowiązkach rodzicielskich.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak również w decydowaniu o aborcji.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oczywiście, każdy pisze ze swojej perspektywy, a próby jej pozostawienia pewnie nigdy nie będą w pełni udane.
    Właśnie takie wrażenie odniosłam, że Twoja argumentacja odnosi się bardziej do konkretnego przypadku niż 'globalnie', dlatego też głównie na to starałam się odpowiedzieć. :)

    OdpowiedzUsuń