wtorek, 28 stycznia 2014

Rodzina


“Marta, Ania i Lech oraz ich synek – czteromiesięczny Mateusz tworzą poszerzoną, tęczową rodzinę. […] Marta i Ania poznały się w 2009 r. i zakochały w sobie na zabój. W Wielkiej Brytanii zawarły związek partnerski. Obie marzyły o dziecku, podobnie jak Leszek, ich przyjaciel (gej – przyp. autora). Marzenie trojga rodziców spełniło się w maju br., gdy na świat przyszedł Mateusz.” 
Opisana powyżej nietypowa rodzina składa się z Ani, Marty, Leszka jako rodziców i Mateusza, ich syna. Czytając ten artykuł zastanawiałam się jakie reakcje wywołałaby ta historia nie tylko wśród naszej grupy, ale i innych grup społecznych. My popieramy przecież prawa jednostek do spełnionego życia, lecz w przypadku rodzicielstwa dochodzi jeszcze jedna jednostka – z natury rzeczy znacznie mniej suwerenna. W postach poniżej przewinął się problem ‘własności’ dziecka przez rodziców; jeżeli w którymś momencie rzeczywiście jest ono własnością (i czy tylko rodziców genetycznych), kiedy przestaje ono nią być? W dyskusjach publicznych, np. o in vintro przywołuje  się prawo do posiadania dzieci, z kolei przeciwnicy prawa do aborcji mówią o prawie  'dzieci' do życia. Zwykle nie omawia się jednak prawa dzieci do godnego życia i związanej z tym odpowiedzialności spoczywającej na rodzicach.

Powszechne i społecznie akceptowane jest powoływanie dzieci do życia z egoistycznych pobudek. I Ania o uświadomieniu sobie możliwości macierzyństwa mówi “Myślałam, że nigdy nie będę szczęśliwa. […] Pomyślałam wtedy, że ja też mam szansę żyć normalnie.” Z moich obserwacji wynika, że rodzice Mateusza absolutnie nie są jednak odosobnieni w takiej właśnie motywacji rodzicielstwa.

W pierwszym momencie nie trudno o chwilę troski nad przyszłym losem Mateusza w słabo tolerancyjnej Polsce, jego lata szkolne i uwagi na które pewnie natknie się na każdym kroku. Na ile uzasadnione są jednak te troski i sprzeciwy, podczas gdy społeczeństwo ze spokojem akceptuje rodziny heteronormatywne, nawet gdy są pełne niezrozumienia i nienawiści, ale nienaruszalne ze względu na np. presję religijną? Gdy ‘wpadki’ często decydują o losach ludzkich? Jako społeczeństwo akceptujemy wiele potencjalnie niekorzystnych dla dzieci scenariuszy rodzinnych: złe warunki finansowe i przypadkowa ciąża – ‘to nic, najważniejsze, że się kochacie’ – mówi się. Przy nie konsensualnych związkach niemonogamicznych udajemy, że nie widzimy zdrad ani bólu i powodowanych przez nie problemów wychowawczych. Nawet reakcje społeczne na ojcostwo księży (i narażenie tych dzieci na ostracyzm) są, wydaje się, łagodniejsze niż możliwe reakcje na opisaną powyżej rodzinę.

Powyższymi pytaniami warto zakwestionować pełne obaw pierwsze wrażenia, które przywołana tu rodzinna może wywołać. Hipokryzją byłoby ocenianie tego modelu rodziny tylko ze względu na negatywne społeczne  reakcje, które mogą dotknąć dziecka, przy przyzwoleniu na wszelkiego rodzaju negatywne w skutkach powszechne obecnie sytuacje rodzinne.
  
* Źródło: http://replika-online.pl/ukryte/rodzina/ Marta Konarzewska, wywiad z Martą Abramowicz, Anią Strzałkowską i Lechem Uliaszem, Rodzina, „Replika” nr 45, wrzesień 2013

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z przyjemnością podpisuję się pod Twoim postem. Podczas jego lektury przyszedł mi do głowy film Milosa Formana na podstawie musicalu „Hair”, perypetie bohaterów i finałowa scena, w której śpiewają „Let the Sunshine In”. Może anachronizmem jest odnajdować koncepcję ‘patchwork family’ lub ‘family of choice’ w „Hair”(w połowie lat sześćdziesiątych rozpoczęła się praca nad musicalem wystawionym w 1968 roku), czy też w 1979, gdy powstał film. Dziś jednak scena ta nabiera dodatkowego znaczenia. A ja obejrzę znowu musical.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję! Ja też muszę zobaczyć ten musical, bo nie znam :)

    OdpowiedzUsuń