W zeszłym tygodniu usłyszałam od swojego starszego kolegi z
pracy: „Ania, Ty już mogłabyś być matką”. W głowę zachodzę, jak on do tego
doszedł! Czy to przez kompetencje jakie wykorzystuje w pracy, bo jestem
odpowiedzialna, sumienna i rozważna czy przez to że jestem samodzielna i
niezależna, czy w końcu ze względu na mój wiek, w końcu w tym roku kończę
30-tkę. Wcześniej słyszę, jak inny kolega z pracy woli spędzić Święta Bożego
Narodzenia w pracy niż być z rodziną w domu bo jak sam mówi- rola ojca i męża jest
dobra tylko na weekend. Wyjazdy służbowe, praca po godzinach- super, o ile to
mężczyzna ma ten przywilej, w końcu to jego poświęcenie dla dobra rodziny!
Czemu zatem podobne przywileje nie należą się kobietom,
czemu pracująca matka nieustannie przeżywa dylemat moralny? Czerpiąc
satysfakcję z pracy ma poczucie winy, że zaniedbuje dzieci, z kolei kiedy jest
z dziećmi ma poczucie straty, że się nie realizuje zawodowo i społecznie. Odpowiedź
jest dość klasyczna, z jednej strony macierzyństwo według polskich polityków to
emanacja natury- coś mglistego i kobiecego, więc na odpowiednie zmiany
systemowe jeszcze musimy poczekać. Z drugiej strony, to silne stereotypy rządzące
naszą kulturą, co wyjaśnia fakt krytycznej , w głównej mierze opinii męskiej
pod osobistym wyznaniem jednej z nieszczęśliwych matek w Dzienniku Gazety
Prawnej. W końcu matka osiąga najwyższy poziom nirwany przez fakt bycia matką,
jeśli jednak odważy przyznać się do frustracji, niezadowolenia czy nawet
depresji nagle z miana „świętej matki” staje się nieczułym potworem i
egoistyczną suką.
Czytam artykuł Kaji Malanowskiej „Madonna z krzywym
zwierciadle” w Dzienniku Opinii Krytyki Politycznej i myślę: Nareszcie któraś
odważyła się powiedzieć jak jest naprawdę! Brawo! O czarnych stronach macierzyństwa
o braku bezinteresownej i chronicznej miłości do własnych potomków. O ukrywaniu
trudności pod płaszczem zadowolenia i radości płynącej z poświęcenia siebie na
rzecz dobra absolutnego-rodziny. Z ogromną ulgą czytam o krzywej Gaussa, na
której jednym końcu znajdują się ludzie stworzeni do rodzicielstwa , a na drugim
ci, którzy nie powinni starać się o dzieci pod żadnym pozorem. Więc może jednak
jestem „normalna”, może wcale nie muszę przekonywać siebie samej do bycia
matką, może jednak moja intuicja słusznie szepcze: nie pakuj się w dziecko bo będziesz
żałować! Jak odróżnić presję społeczeństwa od własnego zdrowego rozsądku i strachu
przyświecającemu bycie matką?
Gdybym tylko miała gwarancję, że po urodzeniu dziecka
odkryję nową, głębszą wartość swojego życia, że z akceptacją poświęcę siebie –
wybór byłby oczywisty. Ale kiedy słyszę, że przyszłych psychologów uczą, że dzieci
nie rodzą się z natury dobre, że istnieje ryzyko, że dziecko niezależnie od
starań rodziców urodzi się z zaburzeniami, myślę, że nie podołam, nie dam rady.
Zresztą po co mi to wszystko? Przecież mam dobre życie, szczęśliwy związek,
pocieszne czworonogi, rozwijającą i satysfakcjonującą pracę. Zaczynam akceptować
fakt, że zarówno rola matki jak i podjęcie świadomego wyboru nie posiadania
dzieci to niestety dylematy iście tragiczne przy obecnej presji społecznej, której
sama już padłam ofiarą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz