niedziela, 2 marca 2014

Macierzyństwo- najbardziej opresyjny wymóg naszej kultury.



W zeszłym tygodniu usłyszałam od swojego starszego kolegi z pracy: „Ania, Ty już mogłabyś być matką”. W głowę zachodzę, jak on do tego doszedł! Czy to przez kompetencje jakie wykorzystuje w pracy, bo jestem odpowiedzialna, sumienna i rozważna czy przez to że jestem samodzielna i niezależna, czy w końcu ze względu na mój wiek, w końcu w tym roku kończę 30-tkę. Wcześniej słyszę, jak inny kolega z pracy woli spędzić Święta Bożego Narodzenia w pracy niż być z rodziną w domu bo jak sam mówi- rola ojca i męża jest dobra tylko na weekend. Wyjazdy służbowe, praca po godzinach- super, o ile to mężczyzna ma ten przywilej, w końcu to jego poświęcenie dla dobra rodziny!
Czemu zatem podobne przywileje nie należą się kobietom, czemu pracująca matka nieustannie przeżywa dylemat moralny? Czerpiąc satysfakcję z pracy ma poczucie winy, że zaniedbuje dzieci, z kolei kiedy jest z dziećmi ma poczucie straty, że się nie realizuje zawodowo i społecznie. Odpowiedź jest dość klasyczna, z jednej strony macierzyństwo według polskich polityków to emanacja natury- coś mglistego i kobiecego, więc na odpowiednie zmiany systemowe jeszcze musimy poczekać. Z drugiej strony, to silne stereotypy rządzące naszą kulturą, co wyjaśnia fakt krytycznej , w głównej mierze opinii męskiej pod osobistym wyznaniem jednej z nieszczęśliwych matek w Dzienniku Gazety Prawnej. W końcu matka osiąga najwyższy poziom nirwany przez fakt bycia matką, jeśli jednak odważy przyznać się do frustracji, niezadowolenia czy nawet depresji nagle z miana „świętej matki” staje się nieczułym potworem i egoistyczną suką.
Czytam artykuł Kaji Malanowskiej „Madonna z krzywym zwierciadle” w Dzienniku Opinii Krytyki Politycznej i myślę: Nareszcie któraś odważyła się powiedzieć jak jest naprawdę! Brawo! O czarnych stronach macierzyństwa o braku bezinteresownej i chronicznej miłości do własnych potomków. O ukrywaniu trudności pod płaszczem zadowolenia i radości płynącej z poświęcenia siebie na rzecz dobra absolutnego-rodziny. Z ogromną ulgą czytam o krzywej Gaussa, na której jednym końcu znajdują się ludzie stworzeni do rodzicielstwa , a na drugim ci, którzy nie powinni starać się o dzieci pod żadnym pozorem. Więc może jednak jestem „normalna”, może wcale nie muszę przekonywać siebie samej do bycia matką, może jednak moja intuicja słusznie szepcze: nie pakuj się w dziecko bo będziesz żałować! Jak odróżnić presję społeczeństwa od własnego zdrowego rozsądku i strachu przyświecającemu bycie matką?
Gdybym tylko miała gwarancję, że po urodzeniu dziecka odkryję nową, głębszą wartość swojego życia, że z akceptacją poświęcę siebie – wybór byłby oczywisty. Ale kiedy słyszę, że przyszłych psychologów uczą, że dzieci nie rodzą się z natury dobre, że istnieje ryzyko, że dziecko niezależnie od starań rodziców urodzi się z zaburzeniami, myślę, że nie podołam, nie dam rady. Zresztą po co mi to wszystko? Przecież mam dobre życie, szczęśliwy związek, pocieszne czworonogi, rozwijającą i satysfakcjonującą pracę. Zaczynam akceptować fakt, że zarówno rola matki jak i podjęcie świadomego wyboru nie posiadania dzieci to niestety dylematy iście tragiczne przy obecnej presji społecznej, której sama już padłam ofiarą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz