poniedziałek, 10 marca 2014

O czyje interesy walczymy? Czyli refleksje na temat polskiego ruchu femi/gej/les/tran

Heteroseksualne feministki, lesbijki (feministki), geje (feminiści), tansseksualiści/genderyści, queery, heteroseksualne/i kobiety/mężczyźni konserwatywni etc... nie mają wspólnych interesów*. O ile oczywiste wydaje się, że heteroseksualne osoby o poglądach skręcających na prawo będą bronić heteroseksualnego porządku rzeczywistości nie dzieląc ze środowiskiem LGBTQ wizji świata, to nie jest już takie oczywiste, że np. heteroseksualne feministki, geje i lesbijki również nie mają wspólnych interesów społecznych, przynajmniej według mnie i przynajmniej do pewnego stopnia. Nie tylko homofobia nie jest po prostu homofobią, a mizoginia tylko mizoginią, ale usytuowanie społeczne heteroseksualnych kobiet, gejów i lesbijek zasadniczo różni się od siebie. Mając z tyłu głowy tekst Sedgwick, chciałabym podzielić się krótko moimi rozważaniami na temat ruchu feministycznego i ruchu działającego na rzecz osób nieheteroseksualnych w Polsce.

Jak pisze Sedgwick podsumowując fragment przemowy do książki Męskie pragnienie homospołeczne i polityka seksualności, homofobia wymierzona w mężczyzn przez mężczyzn jest mizoginiczna. Nie tylko dlatego, że uderza w to, co w mężczyźnie uznawane jest za kobiece, ale przede wszystkim dlatego, że powoduje opresję kobiet. Jednocześnie, co interesuje mnie najbardziej, wskazuje ona, że nie zachodzi prosta symetria między feminizmem a ruchem mniejszości seksualnych, tu w domniemaniu ruchem gejowskim. Oznacza to, że zwalczenie mizoginii, czyli zrealizowanie postulatów ruchu feministycznego nie musi oznaczać polepszenia się sytuacji mniejszości seksualnej, ani odwrotnie – równouprawnienie i uznanie mniejszości seksualnych nie musi oznaczać polepszenia sytuacji heteroseksualnych kobiet.

Patrząc na ruch feministyczny i ruch mniejszości seksualnych w Polsce odnoszę wrażenie, że zmieszaliśmy się w jeden wielki ruch społeczny, co jakiś czas ujawniający się w debacie pod pseudonimami cywilizacji śmierci, kongresu kobiet, gender, seksualizacji dzieci etc. Od jakiegoś czasu uwiera mnie poczucie braku radykalnych granic między grupami interesów walczących o konkretne postulaty reprezentujące grupę społeczną np. lesbijek, gejów, heteroseksualnych feministek. Wszyscy bronią interesów wszystkich i tak na np. tegorocznej MANIFIE pojawiają się zarówno banery Małżeństwa dla wszystkich, jak i Równości w domu, w pracy, w edukacji (co dot. ma kobiet), Krystian Legierski broniąc gender studies głównie bronił feminizmu etc. Oczywiście to siostrzaństwo/braterstwo/solidarność są cudowne, mam jednak obawy, że stosunkowo nieskuteczne. Oczywiste jest też, że ogromna części interesów jest wspólna, a jednak...

    MANIFA 2014 Warszawa

Nie tylko uzyskanie praw i uznania przez jedną z wymienionych przeze mnie grup, nie musi oznaczać jednoczesnej poprawy sytuacji dla drugiej. Przykładowo co lesbijkom, a już w ogóle gejom po żłobkach, kiedy nie mogą oni korzystać z systemu adopcji; co feministkom niehomoseksualnym po wpisaniu karalności aktów przemocy motywowanych homofobią, kiedy wciąż doznawać będą one przemocy np. w rodzinie; radykalnie pisząc, co lesbijkom po Biedroniu, kiedy same nie doczekały się jeszcze mocnej reprezentacji i wciąż (nie)walczą z niewidocznością. Zgadzam się, podstawowe korzyści i dobro szeroko rozumianego ogółu niesie ze sobą wywalczenie tych postulatów dla wielu z tych grup. Jednak jaki obraz wyłoni się w momencie, kiedy zaczniemy rozważać to głębiej i patrzeć na zaistniałą sytuację w Polsce z perspektywy politycznej reprezentacji. 

Od dłuższego czasu zastanawiam się, czy polski ruch społeczny, a właściwie chciałabym napisać polskie ruchy społeczne, byłyby o wiele silniejsze precyzując jasno i opowiadając się jasno po stronach pewnych tylko interesów. Nie wyklucza to oczywiście owej solidarności. Czy jednak np. lesbijki walcząc o swoje prawa i widoczność nie byłby skuteczniejsze niż podczas walki w ruchu feministycznym, który od lat tak prężnie zasilają? Obawiam się, że w pewnym momencie ruch społeczny o którym piszę, stanie się ruchem wszystkich i rozproszy się za bardzo marnując cenny czas w walce o prawa i uznanie. Tym bardziej, że wchodząc w szeregi jednego interesu np. feministek, idąc za Segdwick, niekoniecznie wywalczy się również swój interes i prawa.


* Zakładam, że nie myślimy tu o osobach, które dobro ogółu uważają za dobro dla siebie i kierują się wizją harmonijnego uniwersum po osiągnięciu stanu równości wszystkich podmiotów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz